100 dni na miłość
Statystycznie rzecz biorąc każdy nasz obecny i przyszły partner będzie naszym byłym partnerem.
Nie ma zmiłuj. Większość związków, w które wchodzimy, rozpada się i w zasadzie pozostaje tylko kwestia kiedy ma to nastąpić. Trzymając się statystyk – zwykle następuje zbyt późno. Przynajmniej dla jednej ze stron.
TRZY FAZY ZWIĄZKÓW
Uwielbiam tę początkową fazę związków, motylki w brzuszku, buziaczki, cmoczki, tęsknię za tobą, pragnę cię, zostanę z tobą na całe życie, jesteś najlepszy, jesteś najlepsza, a teraz chodź do łóżka, bo od godziny się nie kochaliśmy.
Całkiem przyjemna jest środkowa faza związku, kiedy emocje się stabilizują, już wiemy, na czym stoimy, kto nas puka od tyłu, znamy nie tylko zalety partnera, ale irytujemy się jego wadami, choć dalej jesteśmy zakochani, bo uczucia, jakimi go darzymy są silniejsze.
Nienawidzę tej ostatniej fazy, kiedy już masz dość. Już wiesz, że to nie ta, już wiesz, że on nie będzie ojcem twoich dzieci, nawet już wiesz, że seks z nim wcale nie jest taki fajny, a w ogóle to niech ten związek sobie jeszcze trwa, ale jak się zakończy to nic się nie stanie.
Poziom zaangażowania zawsze spada. Prędzej czy później. To wtedy najczęściej dochodzi do zdrad, to wtedy przestajemy mieć czas i ochotę na partnera, a po seksie z nim myślimy sobie „chciałbym, aby obok leżał ktoś inny”.
[sociallocker]
ZBYT PÓŹNO
Ja także nie zawsze kończyłem związki wtedy, kiedy powinienem był to zrobić.
Tyle że większość ludzi nie kończy, bo nie potrafią przyznać się do porażki, bo zbyt wiele zainwestowali w związek, mieli przecież tyle pięknych planów – wspólny dom, dzieci, rodzina, obiadki u rodziców i prezenty pod choinką.
Ja nie kończyłem z lenistwa, bo nigdy z żadną nie mieszkałem, a jak się spotykałem raz na jakiś czas to wcale mi tak bardzo ona nie przeszkadzała. No było fajnie, był seks, rano won. Żyć nie umierać. Można to ciągnąć dalej, a przy okazji bzykać sąsiadki.
Czasami powodem trwania w związku bez przyszłości był brak alternatywy. Kogo będę bzykał, jeśli nie ją? Znowu szukać, znowu poznawać, znowu uczyć wszystkiego od nowa? A daj pan spokój, komu by się chciało.
MOMENT KRYTYCZNY
Nadchodzi, bo nadejść musi i prawie zawsze jedna ze stron cierpi na tym. Bardziej ta, której wydaje się, że przecież wciąż jest super, wciąż zakochane, wciąż kocha.
To jest to, czego zawsze nienawidziłem. Wolałem wtedy czekać, aż kobieta dojrzeje i zrozumie, że trzeba związek zakończyć. Jest kilka metod. Przestajesz mówić o uczuciach, kończą się smski, telefony, coraz mniej spotkań, itd.. Ale czasami czekanie się przedłuża, bo partner się dostosowuje. Albo ma do nas pretensje, choć baran nie pomyśli, że trzeba odejść. No to wtedy trzeba walnąć prosto z mostu i zakończyć sprawę.
Ale i tak tego nienawidzę. Ja za dobre serce chyba mam.
TEORIA STU DNI NA MIŁOŚĆ
To jakieś trzy miesiące. Tyle najczęściej trwa pierwsza, najlepsza, najpiękniejsza faza związku. Ta pozbawiona wad, ta z pragnieniem dzielenia każdej chwili z partnerem.
Przypomnijcie sobie wasze związki, a przekonacie się sami, ile trwała ta najmocniejsza faza.
Trzy miesiące to taki bardzo bezpieczny termin, bo w tym czasie w związkach, które nie są oparte tylko na seksie, partnerzy chcą siebie najbardziej i jeszcze nie są ze sobą na tyle długo, aby rozpoczęła się faza schyłkowa.
Oczywiście użycie słowa „miłość” jest tu przesadą, ale dobrze brzmi. To są trzy miesiące na związek/zakochanie/co_tam_chcecie.
Trzy miesiące. Tyle właśnie będą trwały wszystkie moje przyszłe związki. Nie jestem zainteresowany relacjami opartymi na stabilizacji uczuć, na byciu z kimś, bo się tę osobę tak zwyczajnie kocha lub toleruje. Nie chcę już nigdy znudzić się kobietą, nie chcę już słyszeć jęczenia, że się odsuwam, że dlaczego to, dlaczego tamto.
Nie chcę być też obiektem znudzenia, bo i tak może się zdarzyć.
JAK?
Umawiając się z partnerem na 100 dni serwujesz sobie i partnerowi najlepszy czas, gromadzisz najlepsze wspomnienia i po tym czasie oboje się rozstajecie.
Jak to powiedzieć partnerowi? Wprost. Że po prostu nie chcesz przeżywać trzeciej fazy związku, nie chcesz ryzykować jej zaistnienia i dlatego wolisz mieć niedosyt niż przesyt. To jest proste. A że nie dajesz sobie szansy na powstanie czegoś trwałego?
Cóż, 100 dni na miłość jest dla tych, którzy jeszcze nie szukają ojców i matek swoich dzieci. Czyli dla mężczyzn po trzydziestce i kobiet po 25 roku życia.
RYZYKO
Jeśli ktoś zapyta mnie – a co jeśli 100 dni to za mało? Odpowiem: o to właśnie chodzi! Ma być za mało!
Wolisz za mało czy może wolisz rozstawać się w niechęci, nienawiści, obrzydzeniu, kłótniach i pretensjach? Coś za coś. Ja już wiem, że poza trzema związkami, popełniałem błąd będąc z daną osobą dłużej niż 3 miesiące. A nigdy nie żałowałem ani jednego związku, który trwał 100 dni.
Bo wiedząc, że macie 100 dni, już sama świadomość nieuchronności końca związku będzie wyzwalała w was bunt i niechęć do rozstania z tą osobą. Nie myślisz wtedy o tym, że tej osoby masz za dużo. Cały czas za mało, a czas was goni. Takie związki są najbardziej intensywne uczuciowo. I nie ma się po nich wyrzutów sumienia, bo nie ma czasu ani na zdrady, ani na olewanie partnera. To jak ostatnie trzy miesiące życia – cieszysz się każdym dniem, każdą nocą z partnerem.
EFEKT
A kiedy przychodzi koniec, zapewniam was, że najpiękniej rozstawać się w zgodzie i niewypalonych uczuciach niż wtedy, kiedy przestajemy rozumieć, co mogliśmy w tej osobie widzieć i czujemy obrzydzenie do samego siebie. Sto dni to sposób na szczęśliwe życie.
[/sociallocker]